Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/50

Ta strona została przepisana.

Sprawa się rozpoczęła. Pierwszy wyrok zapadł pomyślny. Musieli Seweryna przyjąć bracia. Przyjęli, ale zaczęli codzienną wojnę i prześladowania tak dokuczliwe, że trzeba było znowu do sądów się zabrać, znowu kołatać do Paraski o ratunek.
Seweryn odwykł od pracy, zasmakował w wałęsaniu się, poczęstunkach i gawędach z adwokatami, kierował się na urwisa, ale dziewczyna tego nie widziała w swem zaślepieniu.
Wszystkie swe marzenia i honor założyła w tem małżeństwie, coraz bliższem i pewniejszem. Będzie ono jej triumfem i rehabilitacją, i dolą, tak drogo okupioną. Przestanie wieś wydziwiać i szydzić, a potem te same adwokaty, których poznał Seweryn — odbiorą od macochy jej część!
Dużo goryczy i złego osiadło jej duszę przez te lata oczekiwania, dużo zawziętości i chęci odwetu. Więc, gdy Seweryn znowu zaczął błagać o pieniądze, bez wahania postanowiła wziąć znowu srebra z ojcowskiego skarbu.
Była to zimowa noc. Na dworze szalała śnieżyca, wył wicher po nieopalanej komorze, po wsi psy poszczekiwały żałośnie na wałęsające się głodne wilki.