Zresztą nie czyniła nic złego, zaczęła też potem do wsi zachodzić, na dawne swe gumno, na miejsce chaty, gdzie sąsiad ogródek założył. Rwała stamtąd maki i chwasty, plotła wianki, stroiła się w nie.
Zwykle tak chodziła, w szm tach białych, odartych z krzyżów, i w tych wiankach na głowie obnażonej, na uciętych włosach złotych. Zimą zachodziła do chat, i nikt jej nie wypędzał. Jadła bardzo mało, nie miała nigdy obuwia, nie żebrała nigdy, ani prosiła o cokolwiek.
Dla tych wianków i śpiewów przezwano ją „Mołoduchą“ (panną młodą). Gdy na nią kto tak zawołał, obzierała się na niego oczyma, które gorzały dziwnie, a miały taką straszną moc w sobie, że powstrzymywały drwiny u najzuchwalszych. Lękano się jej ogólnie.
Przetrwała tak długie lata, zimna i głody, niedostatek wszelaki, poniewierkę gorszą od zwierzęcia, żadna choroba jej się nie imała nawet. Coraz stawała się bielszą i chudszą i zda się wyższą, coraz bardziej do widma podobną, wreszcie tylko oczy jej pałały wśród kości policzków.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/63
Ta strona została przepisana.