Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/81

Ta strona została przepisana.
SKRĘT.

Falowały zboża i zakwitły właśnie, gdy pewnego wieczoru Sachar pastuszek wpadł do ojcowskiej chaty, wystraszony i zdyszały:
— Ojcze! — szepnął tajemniczo: — u nas skręt jest w życie.
Gospodarz przerwał wieczerzę, żona upuściła garnek.
— Gdzie? Kto ci mówił?
— Ja sam latał zobaczyć, bo mi chłopcy gadali. Jest skręt, „przeciw słońcu“ tam, za gruszką.
— Głupiś! — burknął ojciec, a matka już rozpoczynała lament.
— Moja dola ciemna, nieszczęśliwa! Teraz zguba na nas przyjdzie... Nie będzie to żyto nasze widziało ni stodoły, ni żaren, ni dzieży! Zginęliśmy, przepadli!
Gospodarz splunął i milczał, ale już po łyżkę nie sięgnął. Sąsiadka, co wstąpiła na chwilę,