Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/110

Ta strona została przepisana.

Nie pisałem tego, myśląc, że złe przejdzie i pocieszę cię dobrą nowiną. Ano, inaczej się stało.
W Tobolsku okradziono mnie do nitki, a potem źle się wiodło, jako znasz moje szczęście. Zebrałem się wprawdzie na konia i sanie, ale cobym z tego miał? — kawałek chleba, a wam ze mnie nie byłoby pociechy ni pomocy. Mrozy też tu straszne, a odzieży dobrej nie miałem, więc i zapadłem na gorączkę. Zadawniło się i teraz po mnie. I jeszcze jedno ci na uspokojenie powiem. Wyglądałem tylko wiosny, żeby uciec, nie mogłem tutaj wytrzymać. Więc albobym w drodze zmarniał, albo zdrowie stracił i tylko wam kłopotu i kosztu przysporzył, a tak, to i lepiej. Na pochowanie wystarczy, za ludzką łaskę zapłacę i będę sobie cicho już leżał przy Antosiu Gostyńskim. Przepraszam ja was za taki zawód, ale niech się to raz skończy. Józi ostrożnie to powiedz, dziękuję jej za serce i dobroć, pilnuj jej przez pamięć moją. Jeślim wam kiedyś dokuczył, darujcie i jeśli łaska, wspomnijcie przy pacierzu. Bardzo mi słabo; poproszę, to wpiszą datę do listu, jak umrę, i tak będziecie napewno wiedziały, kiedym o was myśleć przestał. Tutaj mróz, mróz i bardzo pusto!
Panna Marja przestała pisać i patrzyła ponuro na litery. Chory był zupełnie wyczerpany, ale spokojny. Złożyła list i pozostała nieporuszona. Własne gorycze i przykrości wydawały jej się teraz bardzo małe wobec doli tego człowieka. Biedny, chory, samotny, po życiu ciężkiem, po zawodach i ciągłej, próżnej walce z losem teraz odchodził