Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/120

Ta strona została przepisana.

zdarzy, odpoczywając, gdy z sił spadnie. Na jesień może swe strony zobaczy. Gdy skórek zebrał kilkadziesiąt, a trafiła się dostawa do Tobolska, zawiózł je tam na sprzedaż. Tedy posiadał już pięćdziesiąt rubli i bardzo się ucieszył.
Rzadko bywał wesół, ale tego wieczora wstąpił z kilku kolegami do szynku; rozgadał się, rozruszał, nawet swawolił. Wyszli późno w nocy, pożegnali się, a on, zostawszy, rozmarzony nadzieją, jął śpiewać. Przypomniały mu się studenckie czasy, narzeczona, młodość i czystym, mocnym głosem na pustej ulicy zanucił:

Teraz, bracia, w górę szklanki!
Każdy zdrowie swej kochanki.
Biedne chłopcy, którym obcy
Jest miłości wdzięk!

— Chwała Bogu, wesół pan! — ktoś się za nim ozwał.
Urwał i pozdrowił pannę Gostyńską.
Poszli tedy razem kawał drogi i opowiadał jej swe powodzenie.
— To, proszę pani, jakbym sto rubli miał, bo klacz i telega warte pięćdziesiąt. Jeszcze się cokolwiek dorobi do lata i śmiało mogę jechać.
— Zapewne, ale niech pan unika złych kolegów. Dokazywaliście w szynku, a wie pan, co za opinję pan ma. Oto wstąpiłam za interesem do szynkarza i ten mi mówi: Co to się stało panu Mrozowickiemu, że z tą hałastrą się bawił? Taki człowiek! Ta młodzież czyni ojcu wiele kłopotu, a nam wstyd. Ani pan się spostrzeże, jak w awan-