Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/133

Ta strona została przepisana.

ni, a tylko pieniądze zbierzesz i na jesieni wrócisz do domu. Poszedłbym sam, ale starość już się czuć daje. Trzeba sobie bliższe interesy zostawić. Pójdziesz, Antek?
— Jak pan każe, ale...
— Poczekaj, wiem wszystkie ale... Na swą część dostaniesz pięć kopiejek od kosy i utrzymanie. Masz patrzeć za porządkiem pochodu, karmić swych ludzi, rozkazywać, rządzić i pilnować od kradzieży. Jutro tabor zlustrujesz, ludzi obejrzysz, spakujesz sprzęty obiadowe i noclegowe, a pojutrze ruszać trzeba, bo ani patrzeć, jak trawy do cięcia dojrzeją.
— Proszę pana, ja i bez zapłaty, za utrzymanie gotówem panu służyć, ale może nie potrafię.
— Głupie gadanie. Cztery działania przecie umiesz, zdać resztę z rubla potrafisz; przecie parobkiem być nie możesz. A co do wynagrodzenia, to także sensu nie ma. Weźmiesz tyle co inni biorą. Ani cię krzywdzę, ani ci łaskę czynię. To nie Europa tutaj! No, nie pleć po próżnicy, siadajmy do kolacji. Zaraz się twoi podkomendni zejdą. Czterech swoich mamy, a sześciu tutejszych. Chłopy na pokaz. Znasz ich wszystkich oprócz jednego.
Istotnie, znajomi to byli. Rudnicki, Czyż, Stasiak i chłopi-sąsiedzi. Obsiedli stół bez wyróżnienia i ceremonji i napełnili gwarem dom cały, nie krępując się wcale.