— A jakże się nazywał wasz brat?
— Franek Szyszko, a ja Zofja Szyszko.
— To wy nie Sybiraczka?
— Nie, z Polaków. Maleńką mnie brat przywiózł, teraz już mam osiemnaście lat.
— Cóż, dobrze wam tutaj?
— A dobrze mnie, więc służę, starzy szanują. A wiedzą, że ich nie okradnę.
— Szaman ma żonę?
— Nie. Gospodynię.
Ruszyła pogardliwie ramionami. Zebrała jagody w kobiałkę i zarzuciła na plecy.
— Wy strzelec? — zagadnęła.
— Nie. Litowki na sprzedaż wiozę.
— To dobrze. Zaraz sobie kupię nową, bo czas kosić.
— Wy kosicie?
— A któż? Szaman ciągle w drodze, a stara bydło pasie. Ja koszę i orzę, starzy kłosy zbierają, sery i masło robią.
Mówiła o tem jak o rzeczy zupełnie naturalnej. Wyprostowana, silna, wyglądała na pracownicę niepospolitą. Pierś jej młodzieńcza podnosiła się powoli i głęboko, zarys bioder i nóg miał muskularność i gibkość, wyrobioną ciągłą wprawą. Głowa, osadzona silnie, miała w sobie dziką swobodę i energję. Spojrzała raz jeszcze na niego.
— A wy jak się nazywacie?
Powiedział; — zastanowiła się.
— To i wy nie Sybirak?
— Nie, ja wam brat.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/145
Ta strona została przepisana.