Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/154

Ta strona została przepisana.

warła się chata i dziewczyna wyszła. Odziana była w kożuch i długie buty, na głowie miała krasną chustkę. Zdaleka spojrzeli na siebie i bez słowa uśmiechnęli się radośnie. Odemknęła im bramę.
— Zajeżdżajcie śmiało! Niema w domu Szamana.
To już był szczyt pomyślności. Ludzie roztasowali się na dziedzińcu, on wszedł z nią do chaty. Stara wiedźma łysnęła ku niemu ponuremi oczami i prędko wyszła gdzieś w głąb domostwa. Chłopak, niezdolny dłużej się hamować, ogarnął dziewczynę ramieniem, przycisnął do piersi i jął całować gorąco, a ona, przymknąwszy oczy, poddawała się, milcząca i upojona.
Odskoczyli na głos Andukajtysa w sieni. Żmudzin pozdrowił po swojemu i zaraz rzekł:
Kce się kleba.
— Jabym wolał herbaty z wódką! — ozwał się za nim Rudnicki.
— Mróz bierze na noc — oznajmił ostatni Grinia.
Rozejrzał się po izbie i splunął.
— Czart, nie człowiek! W chacie obrazu nie ma.
To mu popsuło humor na cały wieczór.
Dziewczyna zakrzątała się żywo. Postawiła na stole wódkę, naparzyła w kociołku herbaty, dała chleba, cedrowych orzeszków, wreszcie przyniosła pieczeń baranią i przygrzawszy na ogniu, dołączyła do uczty.