Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/16

Ta strona została przepisana.

— Do doktora Gostyńskiego.
— Uch, to nie dziw, że się spotykamy! Toż mój gospodarz, a to jego córka! Panienko, — zawołał — toć my gościa sobie ze śniegu podjęli.
Teraz kobieta obejrzała się żywiej, a podróżny wstał.
— Przepraszam panią, — rzekł zawsze nieśmiało — może brat pani wspominał o mnie.
— Pan jest Antoni Mrozowicki?
— Tak, pani.
— Brat mój i wspominał i oczekiwał pana, — odparła głucho, a usta jej ledwie wymawiały wyrazy — tylko jego już niema.
Odwróciła twarz i chwilę pasowała się ze swym bólem.
— On umarł przed dwoma tygodniami! — dodała wreszcie z wysiłkiem.
Podróżny słowa nie rzekł. Odwrócił się i on do okna i poczęły mu z oczu biec łzy jedna po drugiej, jak groch wielkie.
Szynk zaległo grobowe milczenie. Kobieta rachowała niby, ale nie widziała cyfr ni pamiętała, gdzie jest i poco. Od okna słychać było ciężki oddech obcego.
Wreszcie szynkarz głos podniósł:
— Boża wola! Nie płaczcie, panienko!
A woźnica hałaśliwie nos otarł i dodał:
— Bodaj ta śmierć na złodziejów! Za co ona jego wzięła, gołąbka!
Chłopi pokiwali głowami.