Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/169

Ta strona została przepisana.

Mrozowicki wstał i wyszedł, nie chcąc być natrętnym.
Szumski przeprowadził go oczami.
— Powiedziano mi dzisiaj w Kurhanie, że pani przehandlowała mnie na tego!... — rzekł nagle bez żadnego wstępu.
— Któż to powiedział? Smolinowa zapewne?
— Jaka pani domyślna!
— Na to nie trzeba domyślności. Po zdaniu poznaje się autora. Cóż jeszcze powiedziała?
— Nic więcej. Dla mnie to dosyć.
— Zadziwiająca dobroć z jej strony, że na tem przestała. Myślałam, że w dalszym ciągu zupełnie mnie z sobą porówna.
— Więc pani potwierdza! — zawołał ostro.
— Ja? — odparła równie ostro. — Wiedz pan, że gdyby tak było, usłyszałby to pan ode mnie pierwej niż od ludzi.
— Pani nie ma prawa tego mówić i czynić!
— Równie jak pan, a jednak...
— Pani wierzy oszczerstwom, które na mnie rzuca ten chłystek.
— Pan Mrozowicki nie mówił mi nigdy nic o panu. Byłoby to zbyteczne.
— Ja pani dowiodę, że to on właśnie jest oszustem!
— Dowodź pan, czego chcesz, tylko nie swojej wiary i uczciwości względem mnie.
To mówiąc, wstała i wyszła, a on pozostał rozdrażniony, mściwy. Czuł, że świetna partja wy-