— Ile dasz posagu? Zobaczę, czy warto zabierać.
— Spodziewam się, że ty mi zapłacisz.
— Ani feniga!
— Mówiłeś, że jeśli ci będzie wierna, zabierzesz z sobą.
— Mówiłem, bo mi tak wypadało. Teraz możesz ją znowu oddać Mrozowickiemu. Słyszę, w pierze obrasta i moją posadę u Szyszkina obejmie.
— Obejmie też i twą posadę w Lebjaży. Wyglądają tylko twego wyjazdu. Kiedyś mu tę odebrał, to teraz ją sobie trzymaj! Takem ci wtedy rzekł i tak być musi. Dasz mi tysiąc rubli i weźmiesz ślub w Tobolsku!
— Może mi będziesz wmawiał, że ci chodzi o siostrę?
— Nic nie będę wmawiał. Zrobisz co mówię, po woli albo po niewoli.
— Doprawdy? Ty mnie może zmusisz?
— Zobaczymy!
Szumski się porwał.
— Zobaczysz, żeś głupiec! — zaśmiał się pogardliwie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Było południe. Berezin kazał założyć trójkę, sam wziął cugle i zajechał przed dom Smolina.
— Pojedziemy do łaźni — rzekł do szwagra.
Smolin wszedł do telegi i ruszyli. Za miastem spojrzeli na siebie i pokręcili głowami.
— Ot, pies! — bąknął Berezin.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/189
Ta strona została przepisana.