Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/225

Ta strona została przepisana.

— I jej nie stanie czasu na zabawy i plotki, na szerokie stosunki i nudę. Tyle lat przeżywaliśmy razem, a nie widziałem jej przez chwilę nieczynnej anim słyszał, by kiedy jej czasu zbrakło. A bo czasu braknie tylko próżniakom, a roboty tylko głupim!
Panna Marja zerwała się żywo i przytuliła do piersi ojca.
— Byłam często zła, tatku! — szepnęła.
— Bo pracować tu można, ale dobrym być tylko tam — odparł. — I jam był ostry dla ciebie i życie ciężkie. Taka dola!
Andukajtys wszedł do pokoju ośnieżony.
— Księdza widziałem! — rzekł zdyszany.
— Gdzie? Jakiego? — porwali się wszyscy.
— Naszego! Nowy przyjechał. Widziałem w Kurhanie. Może dwa dni zabawić, bo dalej przeznaczony. Więc zawróciłem konia i pędem gnałem. Nawet nic nie jadłem.
Antoni spojrzał na pannę Marję, ta się zarumieniła mocno, doktór się roześmiał.
— Kto ma sakramenty do odbycia, niech się śpieszy — rzekł.
— Ja zaraz jadę! — zawołała Utowiczowa. — Jakże to, ksiądz jest, któż w domu zostanie? Może brata kanonika znał! Maryniu! Gdzie twoja biała suknia? Panno Walerjo! Trzeba jej welon odprasować, mój może, a tu mirt właśnie kwitnie! Jeszcze się spóźnimy!
Trzepiąc jedno po drugiem, napół przytomna, pobiegła kufry otwierać, Andukajtysa napędzać.