Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/38

Ta strona została przepisana.

ła u was. Ty stary sam nie dasz rady, a dziewczyna, choć pracowita, za chłopca nie stanie. Ten junak dobrze patrzy, będą z niego ludzie.
— U nas tak się nie robi, Nikito Iwanicz.
— Czemu? To interes nie kręty, czysty.
Tu protekcjonalnie poklepał Mrozowickiego po ramieniu i dodał dobrodusznie:
— Tobie poco tam wracać? Dobry nasz kraj! Ty służ i słuchaj Kazimira Stanisławowicza, tobie dobrze będzie!
Zapłacił swą należność i wyszedł. Doktór milczał, wyglądając zamyślony przez okienko, Mrozowicki miał minę, jakby coś ukradł. Dla pokrycia zmieszania począł dzienny targ obliczać.
Przez drzwi zajrzała panna Marja, weszła, zapaliła lampkę i pochyliwszy się, pomagała mu. Zsumowała prędko, zapisała w księgę, uporządkowała towary. Czyniła to wprawnie, prędko, mało co mówiąc. Umysł jej, uczucia, całą duszę pochłaniała praca i cyfry. Targ był skończony. Poprosiła gościa i ojca na górę, zamknęła sklepik.
Mrozowicki udał się na chwilę do swego pokoju, a potem wsunął się cicho do jadalni i stojąc przy oknie, wyglądał na pustą ulicę. Jeszcze światła nie zapalono i myślał, że w mieszkaniu nikogo niema; gdy wtem z pokoju doktora doleciał go głos panny Marji:
— Tatusiu ukochany, nie płacz. Nie, nie nie trzeba płakać. Już i tak żyć trudno! Mój złoty, mój serdeczny, ja wiem, że ci go nie zastąpię, ale ja cię tak kocham!