Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/40

Ta strona została przepisana.

— I owszem, panie drogi, Siergieja niema. Wykradł się do szynku. Może raz przecie zmarznie ten pijak zatracony. Chodź pan do kuchni! Samowar ciężki na moje ręce.
Gdy po chwili Mrozowicki wniósł szumiący samowar, lampa już się paliła w gabinecie i doktór coś pisał, a panna Marja siedziała z robotą u jadalnego stołu, ta sama spokojna, trochę ponura, pochłonięta pracą i cyframi.
— Ciotka, jak widzę, zupełnie pana zawojowała — rzekła do młodego człowieka.
— Śmielej zjem kawałek chleba państwa, kiedy w czem dopomogę.
— To chleb Antosia, pocóż więc pan jego pamięci ubliża?
— Przepraszam panią. On, co mnie znał, toby się nie obraził. Takim ja szorstki dla każdego.
— To nie dobrze — rzekła łagodnie.
Doktór wszedł do pokoju.
— Jutro do Szczedryńska po żyto ruszę, — ozwał się — jeżeli buran się nie zerwie.
Zasiedli do herbaty.
— Proszę pana, — spytał Mrozowicki — gdzie mieszka Szyszkin, właściciel gorzelni?
— W Kurhanie, jeśli jest w domu. Co, na serjo chce pan tam posady?
— Byle zechciał przyjąć.
— A pan kwalifikacje potemu ma?
Młody wyjął pugilares stary i dobył zeń kilka arkuszy papieru.