Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/41

Ta strona została przepisana.

— Mam to świadectwo z ukończenia technologicznego instytutu i to drugie z fabryki w Warszawie.
— Ślicznie! Dziś przy obiedzie odpowiadał pan tak niewyraźnie, żem sądził mieć do czynienia z dyletantem.
— Jak mnie pan Szumski pytał, takem odpowiadał. Lubi żartować, poco mu miałem przeszkadzać w tej zabawie.
Spojrzała panna Marja na niego mocno zdziwiona. Mówił, jak zwykle, serjo, a twarz miała ten sam nic nie znaczący wyraz. Jednak zbudziło się w niej podejrzenie, że ten wyraz i ton były maską, zgoła co innego kryjącą. Doktór przejrzał świadectwa tymczasem.
— Świetnie! I ludzie z takiemi dokumentami muszą aż tutaj pracy szukać.
— Trzeba do wszystkiego szczęścia, panie. Moje życie wlokło się zaś jak po grudzie.
— Opowiedzno pan cokolwiek o sobie!
— Znudzę państwa.
— Nie, z pewnością.
— To powiem, kiedy wola — odparł z prostotą.
— Posłucham i ja, jeśli pan pozwoli — wtrąciła pani Utowiczowa. — Zawszeć pan w gawędzie o nasze strony zawadzi.
— Proszę pani. Opowiadać mogę śmiało, dzięki Bogu, sekretu żadnego nie chowam. Nędza wszelaka, bieda, ciężkość, jak każdy żywot.