Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/43

Ta strona została przepisana.

nego matki, Wistyckiego, co w sąsiedztwie mieszkał. Walka, moja siostrzyczka, hodowała się z Antosią Burską i też na los nie narzekała, zapomniawszy, jako inaczej się działo, kiedy była bardzo maleńka.
Zmienił się też nasz Promieniew. Murowany dom mieszkalny zniesiono na cegłę, wycięto park na drwa, sad wykorzeniono na pole. Spieniężył, co mógł, Burski. Z roku na rok bardziej był dwór obdarty i pusty, a stary gorzej tetryczał.
Kiedym doszedł do piątej klasy, odmówił mi zapomogi, bo „czasy ciężkie“, mawiał. Nie wiem jak dla niego, bo dla mnie to były bardzo trudne. Te trzy lata gimnazjalne, sam nie wiem, jak przebyłem. Bez dobrych ludzi nigdybym nie zdołał przebrnąć. Kiedym mu maturę przywiózł i pokazał, nie zdziwił się ani pochwalił. Już się mnie wyrzekł zupełnie. Walkę trzymał, ale też pracowała mu jak klucznica bezpłatnie.
Nie było nikogo się poradzić i czego wracać w te strony. Ludzie źle wspominali mego ojca, krzywo na mnie patrzyli; owych dwoje dziewczątek swoich miałem i tyle. Więc wypocząwszy parę miesięcy, ruszyłem do Petersburga. Wtedy to w tej drodze spotkałem się z Antosiem i to spotkanie doprowadziło mnie do dobrego celu.
Mrozowicki urwał, bojąc się zapędzić za daleko. Z pod oka spojrzał na słuchających.
Zadrżeli oboje, ale doktór po chwili wstał, przystąpił do komina i siadając blisko niego, rzekł: