Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/65

Ta strona została przepisana.

wiwszy, zaskrzeczał coś po swojemu i wnet siedzące przy ogniu postaci podały doktorowi i Mrozowickiemu kubek kumysu, cuchnącego ohydnie. Były to zapewne żony Bejgabuł-Buki. Potem opadły młodego i bełkotały, gestykulując. Z bełkotania tego doleciał go wyraz chleb, sięgnął więc do kieszeni i dał im bułkę, którą mu Utowiczowa dała na drogę. Wyrwały mu ją z rąk, rozdarły i pochłonęły, zanim się obejrzał. Teraz, ośmielone, zaczęły go oglądać, dotykać odzieży, dziwić się cmokać i zachwycać.
W głębi doktor już swój interes wyłuszczył i rozpoczął się targ. Nie zużywano nań wiele słów. Postawił doktór przed sobą chińskie gałki do rachunku i pokazał na nich swą cenę. Kirgiz myślał, patrzał, dorzucił dwie gałki i znowu po pauzie doktór je odrzucił. Tak naprzeciw siebie siedząc jak dwa automaty, powtarzali ten sam ruch.
Wreszcie Kirgiz począł łamaną mową wychwalać swe woły, doktór ramionami ruszył.
— To nie woły, to skóry! — i znowu gałki przestawił.
Potem potraktował Kirgiza tytoniem. Palili fajki i znowu tylko szelest drewnianych gałek słychać było.
W ten sposób zabawiali się godzinę. Do jurty weszło jeszcze dwóch Kirgizów, a kobiety poczęły obdzierać ze skóry zdechłego barana. Obraz się ożywiał, z pod wojłoków ukazały się głowy dzieci, nowoprzybyli dostali kumysu; doktór dobył z torby flaszę wódki.