Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/67

Ta strona została przepisana.

w czemkolwiek gorszy i niższy. „Bogaty mój gospodarz, — powiada — jak się mnie poszczęści, będę ja jeszcze bogatszy.” W Europie ostatni z moich komisantów nie zechciałby złożyć wizyty Bejgabułowi; tutaj odwiedzam go, ilekroć potrzebuję, sam. Nie dziw się więc ani wzdrygaj, gdy ci wypadnie być rzeźnikiem, pastuchem, przekupniem, tragarzem. Własnemi rękami tu trzeba swe kopiejki zarabiać jak i tysiące rubli. Kto tak nie czyni, nic nie zdobędzie, bo tu jeszcze życie pierwotne, ludzie prości, natura dziewicza.
Siedli do sań i pojechali zpowrotem.
— Jutro rozdzielimy pracę! — mówił dalej doktór. — Ja pojadę do Szadryńska po zboże, ty mi te woły po gorzelniach obejrzysz.
Młody po chwili milczenia rzekł wahająco:
— Możebym ja po zboże pojechał.
— Czemu?
— Może panu Szumskiemu moja wizyta się nie podobać!
— Cóż cię humor Szumskiego może obchodzić? Pilnujesz swego, więc o nic i o nikogo nie dbaj.
— Jak pan każe.
Noc była, gdy wrócili do domu. Doktora wprost z sań zabrano do chorego. Kobiety przyjęły Mrozowickiego. Zdawało mu się, że panna Marja spojrzała badawczo po jego odzieży, więc co rychlej się przebrał, a pożyczony kożuch i wojłoki w milczeniu złożył w jadalni.