Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/69

Ta strona została przepisana.

drjanka, swego urzędowego zwierzchnika, i wyszedł z gminy.
Lebjaża, choć się wsią zwała, miała pozór miasteczka. Domy drewniane, piętrowe, ozdobione rzeźbą, ogrodzenia porządne, często, gęsto sklepik, ludność bardziej handlowa niż rolnicza, za wsią okazała cerkiew, a na wstępie ogromny szynk. Taki był wygląd ulicy. Za wsią Toboł, sążniowemi lodami skuty, leżał w oprawie z marnej sośniny, a za rzeką czerniała druga wieś, Nagorna, dalej step bezbrzeżny, biały.
Antoni wdrapał się na wzgórze i długo patrzał. Wszędy śmiertelna pustka i nicość przyrody. Nie chciało się wierzyć, że jest potęga, co tu życie wskrzesi. Biedak ciężko westchnął. Pojął ową nieprzepartą chęć ucieczki z tej strasznej krainy, odbiegła go wszelka otucha. Apatycznie powlókł się do domu.
Doktór już do drogi był gotów i dla niego stały konie zaprzężone. Dał mu stary potrzebne instrukcje, list do Szyszkina, wyprawił na rewizję opasów, a sam po zboże ruszył.
Pojechał tedy Mrozowicki raz pierwszy za interesem swego chlebodawcy. Pojechał i przepadł. Doktór wrócił ze zbożem i rozesłał je po gorzelniach. Zdziwił się, nie znalazłszy Antoniego. Szumski się też od paru tygodni nie pokazywał.
Panna Marja nie okazywała ani zdziwienia, ani przykrości z opieszałości narzeczonego. Na uwagę ojca ruszyła ramionami.