Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/82

Ta strona została przepisana.

Sztabki zmieniały się na dużo asygnat. Kradzione to było złoto; często zaś fałszywe pieniądze. Ryzyko z obu stron.
Kurhan, śpiący przez rok cały, skupiał w sobie na te dni kilka ludność kilkudziesiąttysięczną, wrzał ruchem, obracał miljonami rubli.
Mrozowicki już pierwszego dnia spieniężył część ryby, którą dostał po dziale z Andrjankiem, i był w posiadaniu trzydziestu pięciu rubli. Powiodły mu się pieniądze Szyszkina, a przebyta nędza zaszczepiła bezwzględną oszczędność. Źle odziany i głodny po całych dniach krążył po jarmarku, nie szukając, co potrzeba, ale co korzystne. Roiły mu się handle, handle bezustanne. W tłumie spotykał znajomych. Stary Szyszkin zaczepił go i zaprosiwszy do baraku z herbatą, zobowiązał, że w razie technicznych kwestyj usłuży choćby radą. Potem rozgadał się ten miljoner w kożuchu i dziegciowych butach. Szklankę po szklance wypróżniał herbaty i spocony prawił z upodobaniem dzieje swego bogactwa.
— Powiem ci, gołubczyk! Ojciec mój ożenił się z Sybiraczką tu, w Kurhanie. Byłem ja pocztyljonem, tragarzem, woźnicą, subjektem, miałem kramik, potem szynk, warzyłem sól, kopałem złoto. Potem wziąłem się do handlu na stepie. Poszczęściło się. Wydzierżawiłem jedną gorzelnię, za żoną dostałem drugą, a potem poszła trzecia, czwarta i urosłem! Ho, ho, żeby Bóg syna dał! Ale tak, z córkami, zguba, duszo moja! Te łajdaki zięcie, jak umrę, stracić potrafią. Ty, młody zaczy-