Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/84

Ta strona została przepisana.

Zawahał się sekundę, ale tylko tyle. Wnet z kilku innymi chłopami począł dźwigać zmarzłe olbrzymy. Za naładowanie dziesięciu podwód otrzymali trzy ruble. Po dziale Antoni schował do kieszeni całe pięćdziesiąt kopiejek.
Stał właśnie, pracą rozgrzany, gdy go doleciał dobrze znany śmiech Szumskiego. Szedł pod rękę z panną Marją do sklepu porcelany. Antoni o tyle porozumniał, że nawet nie poczerwieniał z przykrości. Skłonił się w milczeniu.
— Patrzcie! Nasz technik przy pracy! — zakrzyknął Szumski. — No, niebardzo wasz czas drogi, mogę go kupić?
— Albo co? — spytał Antoni.
— Ot, dam panu kartę do Smolina. Czeka na mnie w klubie, ale mi nie w smak obecnie jego kompanja.
Antoni począł się dziwnie uśmiechać.
— Zaniosę kartkę, — rzekł — bo mi tam droga! Zapłaci mi pan piętnaście kopiejek.
Szumski popatrzał nań wahająco, zdumiony. Wreszcie kartkę i zapłatę wręczył.
— O, anima vilis! — mruknął do panny Marji a głośniej dodał: — Mógłby mi pan kazać sobie zapłacić daleko więcej za tę przyjemność!
— Jak mój czas będzie droższy, droższa będzie i pana przyjemność! — odparł Antoni, odchodząc.
W klubie pito i grano w karty. Przed hulaką Smolinem leżały stosy pieniędzy, pijany był, rozgorączkowany grą. Przekleństwem przyjął odmo-