Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/92

Ta strona została przepisana.

— Siadaj! — zawołał na towarzysza rybołóstwa. — Niema dłużej czego się bawić. Przehulałem, com miał przehulać; kupiłem, co było potrzeba, Szaman wesele przepowiedział. Wracajmy do domu! Hołota tylko została na jarmarku.
Antoni, rad zaproszeniu, wskoczył do sanek i ruszyli cwałem.
— Nu, a tobie co rzekł Szaman?
— At, głupstwa!
— A drogo wziął?
— Rubla!
— Ot, zuch! Barany mu obdzierać całe życie. Ja dał grzywnę i jeszcze reszty prosił.
— Dwa razy tedy oszukał. Mam za swoją głupią ciekawość.
— A jarmark ile ci dał?
— Nie rachowałem jeszcze.
— Cóż teraz myślisz robić?
— Konia kupię i telegę. Dostawy są.
— Dobrze. Ja tobie sam tanio oddam tę wilczą klacz, bo mam młodsze.
— Dozimujesz?
— Można. Siano jest, na owies sam zapracujesz. Zostań u nas w domu, razem będziem jeździć, zanim się obeznasz.
— Dobrze, najmę mieszkanie i wikt, a za twoją pomoc odsłużę.
— Ot, jaka tam pomoc. Spodobałeś się nam. Na weselu mi zagrasz!