Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

— Zmiażdżyła formalnie — rzekł wuj, krzywiąc się ze wstrętem. — Masztalerz widział wypadek. Za groblą koło znajomych ci z tradycji dwóch krzyżów, u zawrotu, uniosła biednego Alfreda w stronę równie ci dobrze znanej enklawy szlachcica Sumoroka. Enfin — cela vous porte malheur, ce nom! Alfred spadł z klaczy i wlókł się za nią, nie mogąc wydobyć nogi ze strzemienia. Gdy go wyratowano, literalnie nie miał głowy, tylko korpus skrwawiony.
Książę Lew bardzo nisko pochylił głowę i milczał. Pozostali nie przerywali ciszy i dopiero po długiem milczeniu baron Amadeusz drwiąco się uśmiechnął i powstając, złożył przed nowym dziedzicem głęboki ukłon.
— Enfin — le roi est mort, vive le roi — rzekł.
To powiedziawszy, skierował się do drzwi.
Damy w salonie nie zmieniły pozycji. Księżna matka siedząca na tronie, zatopiona w kontemplacji bronzowego Centaura w przeciwległej niszy, zdawała się upajać chwałą swego rodu i stanowiska. Księżna Idalja szarpała koronki wachlarza. Księżniczka Iza zaplótłszy na kolanach liljowe rączki, wyzierała na taras. Księżniczka ciotka podziwiała z najzimniejszą krwią najmniej odzianą grupę nimf na ścianie.
Baron Amadeusz jednym rzutem oka objął kobiety i ślizgając się bez szelestu po szklistej posadzce, dotarł kanapki zajętej przez siostrę i usiadł obok niej.
— Więc? — spytała go żywo.
— Więc? — powtórzył.
— Proszę cię nie dowcipkuj! Wiesz, o co mi chodzi! — rzuciła niecierpliwie.