Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/257

Ta strona została przepisana.

sprowadziłam lekarza do Zabuża, który leczy i daje lekarstwa zarazem. Ja tylko sierotami się zajmuję — mam ich kilkoro, i szkółkę rzemiosł założyłam przy gminie. Mój drogi, żebyś wiedział, jak cię błogosławię za te tysiące i setki, coś mi z Holszy wypłacił! Mogę działać z ich pomocą, a hrabia mi nie przeszkadza. Jak go znasz, sportem zajęty i do moich spraw się nie wtrąca. Wolałabym, aby pomógł, ale trudno odrazu wszystkiego dokazać.
— Izo, ty jeszcze zrobisz tego maniaka człowiekiem! — patrząc na nią z zachwytem, zawołał książę.
— Dałby Bóg! — szepnęła rzewnie się uśmiechając.
Wtem stangret wstrzymał konie.
— Co tam? — spytał Leon.
— Hrabia z Zabuża konno nas dogania przez pola, miłościwy kniaziu.
Był to istotnie Maszkowski na olbrzymim podkasanym folblucie. Dopadł do portjery powozu, i odsapnął.
— Byłem niespokojny o Izę... o hrabinę! — poprawił się natychmiast. — Leonie, jak ci się zdaje, czy ona nie ochwacona? — zaraz, bez żadnego przejścia spytał szwagra, klepiąc swego wierzchowca po szyi.
— Nie potrafię ci powiedzieć, jestem profan... Może wsiądziesz do powozu?
— Wygląda się w tej skrzynce, jak gęś w kojcu. Ani myślę: «Fife o’clock» mnie poniesie! Nie cierpię resorów!
Kłusował tedy u drzwiczek powozu.
Zmierzch już padał, gdy stanęli u celu. Leon formalizował się, znajdując niestosowną wizytę o tej porze; ale go Maszkowski zahuczał, a Iza pociągnęła za sobą do salonu. Stara hrabina przyjęła go chłodno,