Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/262

Ta strona została przepisana.



XII

Samotność źle radzi. Zaślepiony w niej książę Leon marnował się i dziczał. Parę razy odwiedził siostrę i przestał bywać. Duma jego nie ścierpiała myśli upokarzającej, że Maszkowscy, utrzymując z nim stosunki, czynili mu łaskę; nie mógł znieść swej pozycji fałszywej wobec Prońskich, którzy mijali Zabuże, by go nie spotkać. Duma też odbierała mu sen i swobodę umysłu. Cisza Holszy w porównaniu z dawną świetnością, była mu goryczą nieznośną, a opuścić tego pustego domu nie chciał, bojąc się tam na świecie spotkać znajomych i z oczu ich drwiący wyczytać wyrok. Nikt go nie odwiedzał. Raz tylko w początku, powróciwszy z Zabuża, dowiedział się od profesora, że przyjeżdżał Grzymała. Czegoby chciał, nie potrafił stary powiedzieć, a Leon prawie rad był, że tego przyjaciela nie zobaczył. Czuł, że wyznałby mu swe troski, a wyznać broniła mu duma i mimowolny wstręt wtajemniczania kogokolwiek w swe sprawy rodzinne.
Tymczasem wokoło Holszy słońce roztoczyło lato. Z okien swego gabinetu patrzał książę na przepyszne kwiaty, krzewy, drzewa parków — i nic nie widział. Napadały na niego dni nudy i apatji, to znów dni bezmiernego roznerwowania i niepokoju, kiedy drgał na każdy szelest, rzadko chwile bezce-