Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/294

Ta strona została przepisana.

nie dziękuję. Odwiozłem też te papiery. Książę je zatrzyma na rok. Za rok spłacę. Idę na służbę.
— A Hubin?
— Hubin nie był mój i nie będzie. Dziś mnie rodzina stamtąd wygnała; odebrali też zarząd teściostwo i stryja dzieci. Ano, słusznie: pohodowałem je wszystkie, teraz dorośli — niema dla mnie miejsca. Powiedzieli, żem stracił fortunę, więc im oddałem co moje było i odchodzę. Boże oni rację mają. Daj im Boże wszystko dobre!
Gdy to mówił, wargi mu drżały i mieniła się twarz. Odwrócił się i umilkł; może go łzy dławiły.
— Pochowałem żonę biedną. Męczyła się okropnie — mówił po chwili głucho — więcem teraz wolny jak kołek. Daleko, aż na Ukrainie, w dobrach Piatnickich, hrabia właściciel, daje mi zarząd. Za rok, da Bóg doczekać, odwiozę księciu mój dług.
Leona jak piorun uderzyła myśl.
— Panie Grzymała, ja pana nie puszczę! — zawołał. — Nie odejdziesz pan — chyba do Holszy!
Grzymała spojrzał zdumiony.
— Książę mnie nie potrzebuje. Jest rządca u księcia.
— Niema. Uciekł podobno, zostawiając mi to — ręką na prośby wskazał.
— Nie może być! Może tylko wyjechał?
— Zobaczymy jutro. Tymczasem niema nikogo, ani kasjera, ani rządcy z Czartomla, ani Butnera. Plenipotent broni sprawy o jakąś hutę.
— Hutę rzeczywiście podpalono.
— A pensje zalegają od pół roku?