zawartego, zmuszał go do czynu, a sam mu przykładem był, uczył, radził, pracował za dziesięciu.
Poczęli z bruku, z nędzy wracać starzy słudzy; poczęto brać nowych, znajomych Grzymały. Jednym z pierwszych wrócił Kopko i nieocenionym się okazał ze swym węchem ogara na złodziejów i buntowników. Ale ten służył tylko Grzymale; na księcia jak wilk spoglądał nieufnie.
Potem — pomimo słoty — codziennie konno książę z Grzymałą począł objeżdżać folwarki. Po takich przejażdżkach Leon jadł jak wilk, spał jak kamień, spałby do południa, ale nazajutrz, ledwie świt, Grzymała go budził i nie odstępował dzień cały. Leon doszedł do tego, że wobec energji przyjaciela wstydził się swego lenistwa i zmęczenia, tylkoby z przyjemnością połowę swych folwarków darował, byle prędzej tę lustrację skończyć. Ale po folwarkach przyszły zakłady przemysłowe, gorzelnie, smolarnie, huty, garncarnie. Nigdy nie myślał, że tego tyle posiada. A zewsząd do niego garnęli się ludzie, to ze skargą, to z prośbą — potem w miarę zmian i pracy, coraz częściej z podziękowaniem. Poznali też rychło drogę do pałacu. Nie było dni i godzin przyjęcia. Byle książę był w domu, na oznajmienie, że ktoś interes ma, wstawał od każdej roboty, od obiadu nawet — i szedł słuchać.
— Czy to zawsze tak będzie? — skarżył się czasem Leon Grzymale.
— Nie. Skoro księcia cała Holsza nazwie dobrym panem i ojcem, wtedy ja księcia zastąpię. Tymczasem tamto zapomną.
I książę więcej nie protestował. Powoli nawyknął
Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/301
Ta strona została przepisana.