Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

— Nie podaję się za świętego tej religji, ale za wyznawcę o tyle, o ile sumiennego — odparł.
— Brawo, odpowiedź ściśle salonowa. Lwie Holszański, podobasz mi się. Jesteś ładny chłopiec, elegancki kawaler i masz coś pociągającego dla kobiet. Padaj na kolana — pasuję cię na mego rycerza!
Spełnił rozkaz z całą galanterją, a stara panna uderzyła go parasolką po ramieniu i przypięła do ramienia odjętą od stanika ciemną kokardę.
— C’est fait! Bądź mi wierny, bo trzeba ci wiedzieć, żem zazdrosna, jak tygrysica.
— Dziękuję za ostrzeżenie — odparł swobodnie — będę odtąd niewierności popełniał tylko za ciotki plecami.
— Ach ty cyniku! Mówię ci, zemsta moja będzie okrutną.
— A miłość jaką? — zagadnął.
— Co, co, miłość? — zawołał książę Proński, podbiegając.
— Jakto! Książę nie wie, co to miłość? — zaśmiała się stara panna.
— Czekam od pani objaśnienia.
— A zatem po kolei. Niech każdy powie swe zdanie.
Tu księżniczka Lawinja wskoczyła bardzo zręcznie na ławkę i stentorowym głosem oznajmiła:
— Panowie i panie! Ogłasza się konkurs na najdokładniejsze określenie miłości w dziesięciu najwyżej, a w trzech najmniej słowach. Nagroda, kwiat pomarańczy — sąd na głosy, większość rozstrzyga. Namysł nie dłuższy od trzech minut. Skończyłam.
W tej chwili książę Lew poczuł, że ktoś mu