— Czego zapomnieć? Tych kilku miesięcy lata, których pamięć szła za mną przez lądy i morza? Pani więc je zapomniałaś!... Ja pamiętam: że pani serce było moją własnością, że pani dusza naprzeciw mojej wybiegała radośnie, że pani oczy patrzyły na mnie z wiarą, że kochały mnie pani myśli i usta. Pamiętam te ruiny, poszyte zielenią, i ten krużganek nad bramą, i pani lęk, gdym stał nad przepaścią, i pani słowo, gdym o szczęście prosił. Więc dla pani to słowo było pustym dźwiękiem? Więcem dla pani był zabawką? Mnie pani wypełniłaś serce, przywarłaś do duszy, w życiu byłaś jedyną własnością, o którą dbałem, której teraz przeciw pani samej bronić będę... Możeś pani i o tem zapomniała, com ja zachował jak święty medaljonik z cudownego miejsca, ten drobiazg, którym nosił na piersi, uważając jako zaręczynowe godło... Pani mnie już nie kochasz, kiedy możesz w chwili tej myśleć i mówić o Holszy!
Gabrynia cofnęła się we wgłębienie okiennej framugi, oparła się o ścianę i wyglądała na ogród. W oczach jej był ból i prawie rozpacz.
— Kiedym nareszcie, wolny od przesądów i godny pani, przyszedł o swoje szczęście się upomnieć, brat pani odmawia mi przyjaźni, pani ręki. Każesz mi pani odejść! Do czego? Do kogo? Sam jestem, a całą moją zbrodnią jest posiadanie tytułu i fortuny. Gdybym odszedł, czyż dbałbym o jedno i drugie? Rzucę wszystko i zmarnuję się teraz zupełnie. Czy byłem lepszy wtedy, gdym pani serce pozyskał, czym gorszy teraz, czym nie człowiek? Boisz się pani Holszy: wszak ja ją stworzyłem inną! Boisz się pani mego świata: została mi z niego jedna siostra — a ta
Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/329
Ta strona została przepisana.