Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

— Co takiego? — odparł zagadnięty, przerywając półgłosem prowadzoną rozmowę z Izą.
— Co jest miłość? pytam pana.
— Miłość, słowo daję — nie wiem. Tak mnie to nagle zaskoczyło.
— Uczucie, czy zapytanie? — wtrącił baron domyślnie.
— Wszystko, słowo daję. No cóż… «Miłość to dobra rzecz» — dodał po namyśle.
— Mogę panu zaręczyć, że za to określenie nie dostaniesz pan pomarańczowego kwiatu. Baronie, słuchamy!
Baron to nawijał, to rozwijał sznurek od szkiełka na palec. Przymrużył oczy i kołysząc się wdzięcznie, rzekł ze zwykłym, złośliwym uśmiechem:
— «Miłość jest to szyld sklepu, w którym sprzedają cnotę na grosze, zasady na fenigi, honor na szelągi.»
— Należysz pan widocznie w tym sklepie do stałych kundmanów! — zaśmiała się stara panna. — Księżniczko Izo, proszę o słówko w tej kwestji. Znasz miłość przecie, w twoim wieku kochałam na zabój.
Dziewczyna cofnęła się wylękła.
— Ach, nie, ciotko, nic nie wiem i nic powiedzieć nie potrafię.
— Niezawodnie — wtrącił książę Lew — wolimy posłyszeć zdanie samej projektodawczyni.
— Właśnie, właśnie! — zawołano chórem.
— Chcecie, słuchajcie — strojąc komiczny grymas odparła zagadnięta. — «Miłość to wodewil, który mógłby robić furorę, gdyby nie posiadał czwartego aktu». Znam trzy i oklaskuję i zachęcam was, mło-