Nie posądzę cię o nic. Takie ci przyszło nieszczęsne kochanie! Co robić!
Potężną swą prawicę położył na jej głowie złotej i pogłaskał delikatnie.
— Zwojował nas książę — zwojował! — rzekł spoglądając na Leona.
— Zwojowaliście wy mnie — poprawił książę, podając mu rękę. Potem zwrócił się do narzeczonej.
— Pani nic nie masz przeciw tak prędkiemu terminowi ślubu? — spytał. — Mnie-bo tak ciężko będzie samemu teraz, a widywać się kłopotliwie. Nieznośną też jest myśl, że pani u obcych przebywasz... Za miesiąc chciałbym mieć już swoją królową w domu. Pani zechcesz wyjechać za granicę?
— Poco? — szepnęła. — Książę uczyni zresztą, jak zechce. Ja się ludzi tak boję!
— A ja ich nie cierpię! — rzekł Lew.
— A ja ich bardzo żałuję! — dodał Grzymała.
— W rezultacie żadne z nas ich nie potrzebuje, więc po ślubie zostaniemy w Holszy. Wolisz to pani?
— O, tak! Poco nam ludzie? — z lękiem szepnęła.
— Nie mów tak! — ozwał się Grzymała. — Są źli, są dobrzy! Ale czy źli, czy dobrzy — ci z Holszy całej, jak wielka — i ci, co kniazia potrzebują, — względem tych teraz i ty obowiązki bierzesz. Ucz się od hrabiny z Zabuża, czem można pani być powinna. Będą cię wielcy szkalowali, zazdrośnicy czernili, ale ty pamiętaj, żeby ciebie mali i biedni, potrzebni i nieszczęśliwi, smutni i głodni nazwali...
— Królową! — rzekł Lew.
— Nie: matką! — poważnie poprawił Grzymała.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/333
Ta strona została przepisana.