Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/334

Ta strona została przepisana.

— Jeśli nie potrafię, lub nie podołam, nauczy mnie i pomoże książę i ty, Jurku! — rzekła, spoglądając na nich.
Obadwaj uśmiechnęli się do niej. Lew rozkochany, a Grzymała zupełnie już przejednany...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Panna Lawinja późno dnia tego doczekała się synowca. Zapomniała już o wczorajszej scenie i zdziwiła się, widząc go wystrojonego, z kwiatkiem u klapy.
— Oddawałeś komuś wizytę? — spytała.
— Nie, ciotko. Byłem u narzeczonej.
— Co? Naprawdę... żenisz się? Mezaljans! Królewska rzecz! Mam nadzieję, że wykradniesz ukochaną...
— Niestety, ciotko! Bez żadnych osobliwości weźmiemy ślub od dziś za cztery tygodnie, w jej parafji.
— Fe! Więc ja nie mam tu co robić. Jadę do Zabuża. Muszę namówić chociażby hrabiego do jakiejś awanturki. Z tobą niema co robić! Niema w tobie cienia oryginalności. Fe! Jesteś nudny ze swoją cnotą razem! Nie dziwię się, że cię wszyscy odstąpili! Vale!...