Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/50

Ta strona została skorygowana.



II

Zadudniał most pod cudacznym amerykanem Maszkowskiego, opadł kurz z pod kół faetonu księcia Prońskiego, znikły nareszcie siwosze holszańskie, uwożąc do dalekiej stacji kolei barona Amadeusza. W pałacu zostali sami domowi.
Książę Leon, korzystając z chwili samotności, zapalił papierosa i przechadzał się po tarasie; damy odeszły dla zmiany stroju do obiadu.
Pierwsza ukazała się Iza, a spostrzegając brata, podeszła spiesznie ku niemu.
— Nie przerywam ci myśli? — zagadnęła.
— O, bynajmniej — odparł, rzucając papierosa i podając jej ramię.
Rodzeństwo mówiło do siebie tylko po francusku i nie nazywało się nigdy po imieniu. Znało się tylko w salonie, nie obcowało nigdy bliżej, nie bawiło się razem.
Iza wzrastała za granicą w klasztorze i przed rokiem zaledwie wystąpiła jako dorosła osoba. Młodszego brata widywała chwilowo tylko na wakacjach; nie zamienili z sobą nigdy trzech słów poza koniecznością towarzyskich stosunków.
Teraz wsunęła mu rękę pod ramię i zaczęła nieśmiało: