Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

— Ale ja go nie kocham! Jest mi wstrętnym! — powtarzała, płacząc. — Ja mu to powiem!
— Mam nadzieję, że wczas wspomnisz, kim jesteś, skąd pochodzisz i powstydzisz się bezowocnego skandalu. Jeśli matka odpisze zezwalająco, uszanujesz jej powagę, jej wolę i domowe tradycje.
Iza spojrzała w twarz brata chłodną i nieporuszoną. Mróz jej przeszedł po kościach; bezmierna żałość ścisnęła serce. Poczuła się zgubioną, osądzoną, skazaną — umarłą już.
W tej chwili ciotka Lawinja ukazała się z bocznej alei.
— Co robicie? Iza płacze, mój rycerz ma minę kaznodziei metodystów. Co się stało?
— Ach ciociu, chcą mnie wydać za Maszkowskiego! — szepnęła księżniczka rozpacznie.
— Nie może być! Co? Oświadczył ci się? Sam? Jakże to było? Opowiedz. Quelle farce!
— Matka jego pisała do mamy.
— Tak! — zawiedziona rzekła ciotka — przez rodziców! Oh! que c’est juif!
— Ależ ciotko! U nas podobne sprawy nigdy się inaczej nie załatwiają — wtrącił książę Leon. — Niegdyś, w starych dokumentach znalazłem kilkanaście listów podobnej treści.
— Tiens! Czytywałeś stare szpargały?… Czy to były rekolekcje dla pokrzepienia w wierze?
Książę poprzestał na milczącym ukłonie.
— Ciociu, ale ja nie cierpię Maszkowskiego! — wtrąciła Iza.
— Czemu? Zakochałaś się może w baronie Amadeuszu?