Kawalkada była świetna. Damy w obcisłych amazonkach, każda z różą na klapie, panowie w rajtrokach i botfortach, za nimi tyluż liberyjnych hajduków.
Folbluty, którym tylko Maszkowski miał coś do zarzucenia, szły równo i z fantazją; towarzystwo było ożywione i dowcipne.
Tak, był i Maszkowski, już jako aprobowany narzeczony, rozpromieniony wygraną swego «Kasztelana», którego też co trzy słowa miał na ustach.
Księżniczka Iza, już pogodzona z losem, zasypana prezentami, zajęta wspaniałością wyprawy, słuchała o koniu cierpliwie, z uprzejmym uśmiechem. Uśmiech ten, podobnie jak martwota na twarzy brata, stał się jej maską, pod którą Bóg wie ile ukryła młodych pragnień i dziewiczych marzeń.
Uśmiechała się do matki, gdy ta jej opowiadała o świetności rodu Maszkowskich; uśmiechała się podobnież do ciotki na jej żarty i dwuznaczniki.
Taki uśmiech miewają niewolnice i lalki.
Maszkowski raczył jej oświadczyć, że księżniczka dosiada konia przepysznie i, że widząc ją na siodle, zakochał się powtórnie. Nie zarumieniła się nawet