Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/84

Ta strona została przepisana.

wiedzieć tobie: Bądź ty inny — bo dość na ród jeden jednej krzywdy, dość na szali waszej naszych mordów i krwi, a mało do końca świata będzie pokuty i poprawy!
To powiedziawszy, starzec oczy z księcia zdjął, i z tem jakby urok prysnął.
Leon zadygotał, stał się papierowo-biały.
— Z drogi! — krzyknął.
Sumorok usunął się w milczeniu. Wrócił na głaz pod krzyżem, o drzewo się oparł i zapatrzył w przestrzeń. Wyglądał jak umarły.
Kawalkada ruszyła dalej.
— Słowo daję, ten warjat chciał, prosił, żeby go do kompanji wisielców zamieścić — śmiał się Maszkowski.
— Alfredby pewnie tym chęciom dogodził — wtrąciła oburzona księżna Idalja.
— Żałuję zatem, że odziedziczywszy po nim sprawy podobne, nie dostałem w spadku usposobień — odezwał się chłodno Leon.
— Zagranicą tacy ludzie siedzą za kratą. Tylko tutaj warjatom wolno grasować po drogach. Ale to ciekawy okaz! Ręczę, że mi się przyśni — wołała panna Lawinja.
— On tam jeszcze siedzi! — szepnęła drżąca Iza.
— Sumorok, Sumorok! Można tak konia nazwać! Nieprawdaż, księżniczko? — krzyknął Maszkowski, uszczęśliwiony, zapisując sobie w pugilaresie upolowaną niespodzianie nazwę.
Nastrój uroczysty prysnął. Zaczęto żartować z wypadku, oceniać go z wesołej strony. Księżna Idalja przypomniała sobie, że mąż często wspominał