Zawołał go Tomasz.
— Hej, Marcin, co ty tu porabiasz?
— Witaj, bracie! Ja ta czeladzi swej doglądam, i trzodę swoją pasę! — odpowiada, podchodząc.
— Co za czeladź i gdzież trzody?
— A ot czeladź — słońce. Widzisz jak mi pole obrabia, a na niem trzoda hula. Nie słyszysz?
— To ty tu pasiekę założyłeś?
— A poco? Sama się założyła dla mnie. Jakem tu przyszedł, juści mieszkały po szczelinach. Słodkie serce mają moje skały.
— A gdzież ty mieszkasz?
— Jako one trzody moje w skale.
— A czemże żyjesz?
— Potok mnie karmi i poi.
— Aha! — pstrągi masz — prawda! No, pokaż swe dostatki! — śmieje się Tomasz.
Zaprowadził go Marcin do jaskini, chłodnej i suchej — pokazał pszczelne szczeliny — swe posłanie z ziół suchych, swe statki nieliczne, potem go ugościł rybą pieczoną i miodem, a wreszcie usiedli nad potokiem, i Tomasz
Strona:Maria Rodziewiczówna - Bajka o głupim Marcinie.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.