radził mu mądrze, jako starszy młodszemu — jako rozumny głupiemu.
— Słuchaj, Marcin. Troskałem się o ciebie, ale widzę, że jeszcze i z tych skał można coś wydobyć. Dolinka może rodzić zboże, a nawet ogrodowinę — byle w nią pracy włożyć, uprawić, zielska te i krzaki wykarczować. Możesz się przekarmić i na zimę grosz odłożyć — ino się rybą też starannie zajmij — nie leń się na targ zanieść. A już co pszczoły, to mogą cię wzbogacić, tylko je ze szczelin i skał trza wykurzyć — w ule porządne, i nauczyć się, jak koło nich chodzić, żeby dużo miodu złożyły. No, a grunt — trzeba drogę lepszą wykuć — żeby towar dostawić, albo i kupca tu ściągnąć. Ino mnie słuchaj — Marcin — ja ci dopomogę — ja cię na gospodarza wyprowadzę, tylko ty próżniactwo rzuć — oto najprzód — do drogi się weź. Słyszysz?
— Słyszę — prawdę mówisz — najprzód do drogi się wezmę! — potakuje Marcin.
— A tę swoją głupią muzykę do wody ciśnij.
— Słyszę — takci uczynię.
— I w jaskini jak niedźwiedź nie mieszkaj — bo to wstyd i głupota!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Bajka o głupim Marcinie.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.