Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/10

Ta strona została przepisana.

skiemu, bo była piękna, a matka mu obiecała po ślubie oddać zarząd majątku.
I dlatego panna Basia weszła do domu Barcikowskich, oddała im siebie, swą młodość i siły, i swe wiano maluczkie.
Pan Seweryn rychło nacieszył się żoną. Małżeństwo dało mu władzę i swobodę — zaczął żyć dopiero — gospodarzyć, handlować końmi a przedewszystkiem polować.
Dwie kobiety w starym dworze żyły samotne, przywarły do siebie i po paru latach Basia była jakby drugą panią Anną — trochę młodszą, ale równie surową, cichą, i milczącą. I dwór stary był ponury — wśród starego ogrodu, niski, ciemny, jedną stroną patrzał na rzekę oczeretem pokrytą, drugą stroną na oplecione dzikim chmielem ruiny pamiętnego grodziska.
Sąsiedztwa nie było, a najbliższe miasteczko leżało o mil kilkanaście, więc obca twarz i nowina była rzeczą nadzwyczaj rzadką. Dwie kobiety żyły tak — cały wiek.
Pani Barbara, gdy wchodziła raz pierwszy w sień ciemną, wzdrygnęła się przerażona, potem przywykła. Przywykła do nieobecności męża, do surowości świekry, do smutnego życia.
Przywykła, że co roku dawała życie drobinie wątłej, która zamierała bardzo rychło, nic nie dawszy matce, oprócz bólu i łez.
Są przywyknienia, co starczą za największe bohaterstwo!
Pani Anna cierpiała okropnie nad stratą wnuków. Czworo już odeszło — ledwie po parę dni przebywszy na jej rękach — gdy znowu po kilku latach — zakwiliło maleństwo w starym, ponurym dworze.