Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/116

Ta strona została przepisana.

Baron jakby się zawahał, — zastanowił i cofnął.
Nastała chwila milczenia.
— Dlaczego pan mnie pytał o pochodzenie? — rzekł Barcikowski.
— Dlatego, że w Rosyi trzeba wiedzieć, z kim się mówi, aby wiedzieć, jak mówić, żeby być zrozumianym. Każdy szczep inaczej myśli, czuje i rezonuje, a szczepów jest w Rosyi legion. Dlatego byłem i jestem przeciwny urzędowaniu w tym kraju; czułbym się do tego niezdolny. Zresztą, my, kurlandczycy, jeszcze mniej, niż inni, możemy się w tem aklimatyzować. Dwie odrębne kultury: zachodnia i wschodnia! Oskar spróbował — no i przepadł. Nic nie zdziałał, sam się zmarnował i marnie zginął. Był dziedzicem majoratu, ale go coś opętało — poszedł na rządową służbę — mnie zostawił zarząd majoratu. Marzyło mu się zostać ministrem i Rosyę zreformować. Długi czas służył w Kurlandyi, zestarzał, stetryczał, ale Rosya, jaka była, taka została. Nareszcie przyszło to nieszczęsne małżeństwo! Jakżem mu perswadował, zaklinał. Nic nie pomogło. Wziął tedy on, starzec — młodą dziewczynę. Niemiec rosyankę. I znowu zetknęły się dwa szczepy — dwie kultury — pod jednym dachem.
— Ban dobrze znał swoją bratowę?
— Dosyć, aby się jej lękać — nie dosyć, aby znienawidzieć. Byli u nas w Kurlandyi parę tygodni, a tej jesieni gościłem dni dziesięć tutaj, wezwany przez brata. To jest kobieta najrozumniejsza, jaką znam. Wykształcona gruntownie, utalentowana, piękna i pociągająca czarem. I jest to zarazem kobieta nie posiadająca niczego, co jest własnością kobiety. Nie