Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/12

Ta strona została przepisana.

ła w nim bogaty materyał i drżała, aby się nie spaczył, nie zmarnował.
Filip siedmioletni — był brzydki, krępy, niepojętny i uparty. Ledwie umiał pacierz, a nie znał i znać nie chciał alfabetu. Nie znosił też wiele rzeczy — posłuszeństwa, porządku, stałego zajęcia w domu, nadzoru, nawet obuwia i kapelusza.
Zawsze obdarty, okaleczony, dziki, spędzał czas w chmielu, łozie, na drzewach — w towarzystwie dworskich i wioskowych rówieśników.
Więc matka płakała nad nim, widząc, że w najlepszym razie może zostać jarmarcznym szaławiłą.
Trzyletnia Jadwisia była typową, miniaturową Barcikowską z rodowej tradycyi.
Dziecko małomówne, poważne, dzikie.
Obchodziła się nawet bez niańki. Miała lalkę i cichutko się bawiła, siedząc na ziemi u kolan babki lub matki. Gdy ją Filip ciągał za włosy, szczypał, lub w podobny sposób okazywał swą wyższość, chroniła się pod opiekę Wacława, który imponował bratu siłą pięści i z całą powagą traktował rolę głowy rodziny.
I nad Jadwigą płakała matka, bo była brzydką, a z Gródka trudno już było zebrać posag dla córki.
Pani Anna, wśród swych kłopotów rozlicznych, nie zapomniała też o wnukach. Przedewszystkiem obchodził ja Wacław. Był i pozostał ulubieńcem i nadzieją. Widziała z dumą jego urodę i zdolności, roiła mu świetną karyerę.
Filipa nie cierpiała, nie pozwalała o nim wspominać przy sobie, biła go codziennie. Jadwisią nie zaprzątała sobie głowy, żywiąc dla