W Gródku przez te lata mało co się zmieniło. Równie krzepko trzymała się pani Anna, zawsze cicha i smutna snuła się pani Barbara. Jadwisia skończyła nauki i po krótkim w domu wypoczynku, poszła w świat za chlebem. Dostała posadę nauczycielki w Kownie u bogatego inżyniera, brata jednej ze swych klasztornych koleżanek i rada była z doli, odsyłając święcie matce prawie całą pensyę.
Pomimo krzepkiego wyglądu, ciężko było wydołać pani Annie, to też zabrała Filipa z Ładynia, ku wielkiemu niezadowoleniu Barcikowskiego.
Bardzo praktycznie wykładał:
— Chłopak się zmarnuje w Gródku, siły i życie straci na marne. Gródek potrzebuje wkładu kapitału, bez tego żadna praca nie pomoże. Ma tu zapewnioną karyerę i chleb — mógłby wam skuteczniej domódz groszem, — jak tam osobiście się mordując. Sumiennie, nawet nie macie prawa chłopca mi odbierać. Wyrobiłem sobie zastępcę i wyręczyciela, a teraz tak mnie zostawiacie.
Pani Anna nie słuchała żadnych perswazyj, a co gorsza Filip także z nią trzymał.