Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/166

Ta strona została przepisana.

i rozważ to, co ci mówię. Życzliwie ci sprzyjam, i szkodaby mi było, żebyś zginął dla jakichś babskich mrzonek i głupiego uporu stada ciemnych mieszczan.
— Dziękuję panu za gościniec, ale mi niepotrzebny. Jużem posłał ze swych oszczędności! — odparł uparcie Bronisław.
Tu się Wacław uniósł oburzeniem i porywając się z miejsca, krzyknął:
— To idź do dyabła. Mogę cię i bez roku uwolnić, kiedy ci tak pilno na Sybir, głupcze. Bydło, które politykuje, zamiast buty czyścić, albo nawóz wywozić, i z motyką porywa na słońce!... Bardzo słusznie was knutują i wywożą, bo inszego sposobu na głupotę waszą niema! Oto masz swój rachunek, bierz co ci się należy i wynoś się.
Prędko, drżącemi z gniewu rękami odliczył mu zarobione pieniądze, a gdy służący je w milczeniu zgarnął, i skłoniwszy się, odchodził do drzwi, dodał:
— Świadectwo ci wydam. Może ci się odechce korony męczeńskiej, a będziesz wolał lokajem pozostać.
Służący odparł prędko:
— Nie, dziękuję panu za świadectwo. Jakbym w swoich stronach służby szukał, to i nie powiem, gdzie przedtem służyłem, bo by się mnie bali.
I wyszedł, tę ostatnią cisnąwszy obelgę, a nazajutrz już go w domu nie było.
Zdziwiło to Pełagieję Fokownę, i przy obiedzie spytała:
— Cóż to, Winczesław Sewerynowicz, wygnaliście Bronisława?