Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/169

Ta strona została przepisana.

natorstwem, z prezesem zjazdu, z zarządzającym akcyznymi zborami, z marszałkiem. Wszystkie domy familijne i poważne.
— jak chcesz. Możemy się zapoznać, ale szczerze ci powiem, że jabym wolał stąd całkiem się wynieść.
— Doprawdy? Ja o tem tylko marzę, ale milczałam, bo myślałam, że ci najmilej w swoim kraju. Chociaż z drugiej strony, ty tutaj nigdy nie zrobisz karyery, a tam napewno. Tutaj, zakazana dziura.
— Mam zamiar prosić Morduchowa o przemieszczenie.
— Do Tuły! — podchwyciła. — Tambyśmy żyli!
I oczy jej zabłysły radością.
— Tam Natasza Pietrówna jest z mężem, on gubernatorem. Wesoły, kochany dom. Tam ja ciebie wszędzie wprowadzę. Sami krewni i znajomi! Ach, do Tuły! Jak tam się bawią na maslanicę. Już ja się sama z Morduchowem rozmówię. On to musi dla mnie zrobić.
— Wobec tego nie warto tutaj zawiązywać stosunków?
— Chyba nie. Chociaż nudzi mi się samej w domu. Dla ciebie znoszę wygnanie — ty — gałganie!
I poczęła go pieścić.
Co prawda, nudziła się Saszeńka. Cały dzień spędzała bezczynnie, czytając romanse, jedząc konfitury i paląc papierosy. Godzinami leżała na szezlągu, odczytywała jakieś listy i marzyła, uśmiechając się do swych myśli. Parę razy nadzień przynoszono jej dziecko, które dość obojętnie całowała — słuchała kuchennych plotek Pełagiei i gdy mąż wracał z sądu, szła