Pani Anna wyszła, by się zająć posiłkiem gościa. Synowa rzekła:
— Nasza mała nie zabawna. Mało mówi i nigdy się nie śmieje. Będzie mniszka chyba z niej.
Iłowicz się roześmiał.
— I ciotka i pani są też bardzo poważne!
— Mało widując ludzi, odwyka się od rozmowy, a żyjąc samotnie i daleko od świata, mało się ma tematu do gawędy. Milczenie staje się drugą naturą.
— Nie mają panie sąsiedztwa.
— Swoich nie. Majątki wokoło po powstaniu pokonfiskowano, należą teraz do rosyan i żydzi je dzierżawią.
— Przejeżdżałem przez ładny dwór, tu — o wiorst dziesięć.
— To folwark dóbr Potockich. Tam mieszka rządca, imiennik nasz nawet, Barcikowski, ale nie krewny. Bywa tu czasem, w interesie, my nie bywamy u niego.
— Więc panie tak zupełnie same, zawsze!
— Zawsze! — odparła spokojnie. — Panu się to zdaje okropne; w rzeczywistości, gdy się nawyknie, nie czuje się braku ludzi. Jest dużo zajęcia, dzieci, gospodarstwo, w zimowe wieczory szycie i czytanie. Dni, lata, płyną niepostrzeżenie.
— Ha, zapewne! Ostatecznie wszyscy dojdziemy do tego samego końca. Więc tu, już prawie niema polaków?
— A są, bo płacimy zawsze kontrybucyę za powstanie, a ma być zniesiona w powiatach, gdzie dwie trzecie ziemi przejdzie w rosyjskie ręce. Parafia nasza liczy pięć tysięcy wiernych.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/17
Ta strona została przepisana.