Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/172

Ta strona została przepisana.

bić przyjemność, nazwiemy go Aleksiejem! Co? Dobrze?
I śmiał się, mrugając oczami domyślnie.
Syn mu zawtórował, a frejlina pół gniewnie uderzyła go rękawiczką po głowie.
— Wam zawsze głupstwa w głowie. Wstyd!
Ale się uśmiechnęła także, boć wiedział cały Petersburg, a ona tem się szczyciła, że była kiedyś kochanką wysokiego dostojnika.
I temu zaszczytnemu wspomnieniu zawdzięczał pierworodny Barcikowskiego swe imię.
Po pierwszem powitaniu, frejlina zajęła się swą toaletą, młody Morduchow flirtował z Saszeńką w salonie, a minister położył się na otomanie w gabinecie Wacława, na cygaro i gawędę.
— No, cóż — jakże wam się powodzi w ojczyźnie? — zagaił.
— Rdzewieję, ekscelencyo — i mchem porastam — odparł Wacław z uśmiechem.
— No, cóż znowu... Musi ci być swojsko — między swoimi. Stosunki znasz, charakter rozumiesz — a przecie i ten dowód zaufania, który ci dałem, także wiele wart.
— Owszem, cenię wysoko, że ekscelencya ma mnie za wiernego sługę ruskiej idei i tronu, ale właśnie to stanowisko odosabnia mnie od tutejszego społeczeństwa.
— To źle — powinieneś z nimi żyć — i dobry wpływ wywierać. Na to tu jesteście — urzędnicy wykształceni — i lojalni. To źle, jeśli — myśli z góry nie rozumiecie.
Wacław głowę spuścił i milczał chwilę, pasując się ze sobą, dobierając wyrazów.