— O to łatwo. Na licytacyach bankowych znajdę, jaki zechcę. Żyję dobrze z dyrektorem w Petersburgu i ten dla mnie żadnej usługi nie odmówi. Więc z pewnością mogę liczyć na te dziesięć tysięcy od ciebie, na Nowy Rok?
— Z pewnością.
— Jeśli ci trudno, to mi szczerze jak bratu wyznaj. Tyle lat przez wzgląd na babkę i ciebie, obchodziłem się bez tych pieniędzy, to i dłużej mogę dla rodziny to uczynić.
— Płaciłem ci przecie akuratnie procent.
— No, taki braterski procent. Wyznać musisz, żem był w interesie nie ciężki i okazałem dokumentnie, żem dla rodziny gotów do największych usług. Uczyniłem, co mogłem, żeby wam zapewnić spokój i dobrobyt i nic wzamian nie otrzymałem.
— My też względem ciebie żadnych grzechów nie mamy.
— Tak sądzisz? Nawet nie znajdujesz dziwnem, żeś mnie nie uwiadomił o swojem małżeństwie?
— Tyś nas o swojem też nie umiadomił.
— Alem nie zapomniał, com winien rodzinie, w interesie działu majątkowego byłem jak najserdeczniej dla was usposobiony. A wy przez dziesięć lat nie daliście znaku życia, jakbym nie istniał.
— A tyś dał? — odparł Filip. — Zresztą o co się mamy spierać. Nie zmienimy warunków i stosunków.
— Czyli nie poczuwasz się względem mnie do żadnych braterskich i rodzinnych obowiązków? — spytał ostro Wacław.
— Tyś się sam od nas usunął pierwszy.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/185
Ta strona została przepisana.