Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Jakież mogą być stosunki? My z tobą nie pójdziemy, ty do nas nie wrócisz. Twój dom nie nasz dom, twoje bogi nie nasze bogi.
— Czyli wydajesz na mnie wyrok wykreślający z rodziny?
— Nie ja! Tyś sam wyrok wydał, a matka go potwierdziła. Ty jesteś czcicielem potęgi — my czcicielami podeptanych ideałów i przebrzmiałych haseł. Każdy życie układa jak chce, ale nie może żądać, by inni mu ze swych zasad ustępowali. Nie zazdrościmy ci, jeśliś szczęśliwy, ani boleć będziemy nad twoją niedolą, boś ty z nami ani się cieszył, ani płakał.
Wacław zerwał się z miejsca.
— Takie jest twoje zdanie. Za moją ofiarność i serce ubliżasz, odtrącasz. Nie wyprowadzaj mnie z cierpliwości, abym i ja nie zapomniał, żeś ty mi bratem.
Ale i Filip, który na dyplomacyi mało się znał, stracił panowanie nad sobą.
— A cóż to! Myślisz, że nam honor i zaszczyt przynosisz. Wolałbym nie mieć brata, który nam srom i hańbę wniósł do nazwiska. Grozisz, że pokrewieństwa zapomnisz — mybyśmy radzi ciebie nie pamiętać, bo każde wspomnienie — to wstyd. A groźby żadnej od ciebie się nie boimy, bo nic gorszego już nam uczynić nie możesz, jak to, coś uczynił.
— Taak — a no, to zobaczymy! Wy jeszcze mnie przepraszać i błagać będziecie — ja ci to zapowiadam. Przekonałbym każdego rozsądnego, ale z tobą nawet dysputować nie myślę. To jednak pewna, że tak, jak ja postąpiłem, postąpiłby każdy człowiek honoru, i czas pokaże, kto z nas lepiej życie ułożył i kto do