Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/206

Ta strona została przepisana.

Tej nocy postanowił koniecznie kupić w kraju majątek, spędzać tam wakacye, dzieci ratować. Nazajutrz Saszeńka zażądała pieniędzy dla Jermołowa, więc dając je, rzekł:
— Moja najdroższa, przygotuj się, że zacznę bardzo się rachować i skąpić i na te pieniądze, które mi brat na Nowy Rok wypłaci, nie rachuj. Zagranicę na lato nie pojedziemy i mebli nowych nie sprawimy. Trzeba zbierać.
— Po co? Dla dzieci? Przecie masz ubezpieczone życie w czterdziestu tysiącach. Bez grosza nie zostaną.
— Ale ja za życia chcę dla nich jeszcze coś uczynić. Kupię majątek.
— Wcale niezły projekt. Masz coś upatrzonego? Gdzie?
— U nas w kraju, koniecznie. Alosza mi wczoraj ciężką rzecz powiedział. Za obelgę sobie ma, gdy go polakiem nazwą — mój syn!
— A ty go chcesz zrobić polakiem. Po co? Większy honor przecie ruskim być. Ale majątek tam kupić i owszem. Interes świetny. Fomow cuda opowiada, co on na tych handlach majątkami zrobił. Podobno, że w rok można grosz na groszu zyskać.
— Nie o zysk mi chodzi — mruknął niechętnie. — Fomow był urzędnikiem, a ja chcę być obywatelem.
— Bądź sobie, czem chcesz, byleś mnie tam nie ciągnął. Ja tam z tobą nie pojadę!
— Dlaczego?
— Posłuchaj, co Fomow opowiada o tej dziczy.
— Jeśli zdanie ci Fomow wyrabia, to milczę.
— Zdanie mam swoje własne, ale więcej