Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/257

Ta strona została przepisana.

tu żyją, zrozumieją mnie i swój własny interes i przyjmą mnie tak dobrem sercem, z jakiem ja do nich się zwracam, to mogę być użytecznym dla tego kraju, i wiele dobrego zdziałać. Nieocenione usługi może oddać temu krajowi rodak, który ma stosunki i wpływy. Pan mnie rozumie.
— Oho, i jak. Powinni z pana dobrych chęci korzystać. Niezawodnie. Każdy, kto jeszcze ma coś do zdobycia lub stracenia.
— Niechże pan na mnie liczy w każdej sprawie i potrzebie.
— Dziękuję panu. Ja już stoję po za konkursem. Miałem jednego syna, ten Kilińskiego w Warszawie wskrzeszał. Wywieźli go; gdzieś w więzieniu gorączki dostał i... — stary ręką machnął.
— Już mu żadna protekcja nie pomoże — dodał po chwili. — Córka mi też zwaryowała po narzeczonym, który się zaplątał w sprawę oświaty ludowej. Ten w cytadeli warszawskiej powiesił się! Drugą córkę Suszycki bierze. Nie mam tedy już nic do zdobycia, ani do stracenia.
Wacław milczał. Czuł po za pozornym spokojem starego taką otchłań nienawiści, że aż się przeraził.
— To są niesłychanie bolesne sprawy — rzekł. — Ale ja zawsze przy swojem obstaję, że gdyby Petersburg był lepiej poinformowany, inaczejby było. Rząd okłamywany bywa przez tych, którzy w mętnej wodzie zysk sobie ciągną i karyerę.
— A no, kiedy znajdują w tem karyerę, widocznie działają w myśl rządu — odparł sta-